Zanim został krytykiem teatralnym, skandalizującym publicystą, wybitnym tłumaczem i wnikliwym pamiętnikarzem, napisał kilkadziesiąt wierszy i piosenek, dzięki którym wszedł do historii literatury – i cztery sonety, których wstydził się przez ponad czterdzieści lat.
Był rok 1895. Po wspólnych wyprawach w Tatry, historycznym wejściu na Staroleśną i wspólnym czytaniu Baudelaire’a przyjaźń Żeleńskiego z kuzynem Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem weszła w nowy etap. „Wpływ Tetmajera był był ogromny, cała niemal młoda poezja ówczesna wyszła z niego – męska i żeńska” – napisał po latach Żeleński. Sam także sięgnął po pióro, miał wówczas niewiele ponad dwadzieścia lat.
Cztery sonety: Chrystus, Ave Caesar, Marzenie i Pożar ukazały się 1 lutego 1895 roku w 3 numerze krakowskiego dwutygodnika „Świat”. Z dedykacją: „Kazimierzowi Tetmajerowi”. Nie wiadomo, czy to właśnie te utwory miał na myśli Kazimierz Przerwa-Tetmajer, pisząc do matki kilka tygodni wcześniej: „Tadziowi proszę powiedzieć, że jeżeli te wiersze dał do «Świata», które chwalił [Konrad] Górski, to dobrze, a jeżeli te, które mnie tu przysłał, to niech odbierze”1.
Sam Żeleński na temat swoich sonetów nie wypowiadał się publicznie. Wyjątkiem jest list do Kazimierza Czachowskiego z 6 lutego 1933 roku, napisany w podziękowaniu za felieton w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” pt. Jubileusz i misja. Boy-Żeleński jako krytyk i wydawca:
„Bardzo mnie wzruszył pański felieton w «IKC», tak przyjaźnie i mile napisany, i to w chwili gdy na wszystkie strony mnie «likwidują». Czy to pana pobudziło? To jest tym bardziej dla mnie cenne. Ale błagam pana, niech mi pan nie wymawia tych moich nieszczęsnych «sonetów», do których się nie przyznaję i które jeżeli nie wbrew mnie, to nie z mojej inicjatywy dostały się do druku. To było tak. Ja je traktowałem raczej jako ćwiczenia rymotwórcze (oczywiście na sosie, jaki wówczas był modny) i pokazałem je bez cienia myśli o druku Kazimierzowi Tetmajerowi. Kazio, który choć sam wówczas młody, lubił popierać młodych, zaniósł je Sarneckiemu, który wziął je do druku2. Nie sprzeciwiałem się – trudno za wiele wymagać od człowieka – ale kiedy je ujrzałem wydrukowane, tak się zawstydziłem, że na lata mnie to wyleczyło z pisania, aż przypadek mnie do literatury «od kuchni» wprowadził. Do dziś dnia wstydzę się tych wierszy, tak są przeciwne mojej «postawie duchowej»”. Wstydził się tak bardzo, że nigdy nie wyraził zgody na ponowną publikację.
Antologia Młoda Polska. Wybór poezji była ostatnią książką Żeleńskiego wydaną za jego życia. Bardzo ważną. Ukazała się we wrześniu 1939 roku i nigdy nie trafiła do sprzedaży. Z całego nakładu uratowało się jedynie kilka egzemplarzy, które Żeleński podarował przyjaciołom we Lwowie. Egzemplarz należący do Wandy Ładniewskiej-Blankenheimowej stał się podstawą kolejnego, powojennego wydania. To wydanie redakcja opatrzyła następującym komentarzem:
„Przedrukowując całą niniejszą antologię jak została przez niego [Żeleńskiego – MŚ] przygotowana, tę jedną jej część nieco zmieniamy. Pierwsze wydanie zawierało tylko dwa utwory [Żeleńskiego]: Uwiedzioną i O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej. Zachowaliśmy te utwory tylko częściowo, dodaliśmy za to kilka innych” – cztery sonety z 1895 roku.
Monika Śliwińska
I
Chrystus
Konał Chrystus – i patrzał jak u stóp Golgoty
Wrzało życie – jak rolnik żyzne orał rany,
Jak pod świątynią klękał lud modłom oddany
W blasku zachodzącego słońca tarczy złotej.
Patrzał – i ogarnęły go dziwne tęsknoty –
I on mógł żyć spokojny, szczęśliwy, kochany –
Żal ścisnął wielkie serce – piec poczęły rany
I krwawe wystąpiły mu na czoło poty.
Na twarz bladą, śmiertelnym kurczem wykrzywioną,
Padł jasny promień słońca w szyderczym uśmiechu,
Zdając Mu się urągać, a wiatry co wiosną
Od Libanu, w tysięcznem roznosiły echu
Pieśń szyderstwa – i głowę schyliwszy na łono
Konał, wisząc na krzyżu, baranek bez grzechu.
II
Ave Caesar
Krwawy potworze! Zbrodni artysto, Neronie,
Niż olimpijskich bogów gigantyczne cienie,
Niż świętej aureoli Chrystusa promienie,
Imię twoje wspanialsze, tygrysie na tronie.
O boska chwilo! U stóp twoich miasto płonie
Pożogą, którą twoje wznieciło skinienie –
Patrzysz, jak drogie dziecko twej woli, zniszczenie
świat ogarnia, a duma rośnie w twoim łonie.
Twe imię budzi tęsknot szał za orgią zbrodni,
Ucho rozmarza wyciem hyeny zgłodniałej –
Twoja postać i blaski, które biją od niej,
Gaszą ziemskiej wielkości potęgi i chwały
I stoisz, pośród światła ciał ludzkich pochodni,
Olbrzymi w potworności, w ohydzie wspaniały.
III
Marzenie
Myśl o śmierci… bezmiaru żądzy i boleści.
Skojarzenie… rozszerza się strachem źrenica,
Gdy pragnieniem drży serce – dziwna tajemnica
Tkwi w tem słowie, co razem i łamie i pieści.
Myśl o śmierci… ach! Ileż w swoich głębiach mieści
Uroków i przerażeń – wieczysta krynica
Uczuć drażniących, co swym nektarem nasyca
Duszę znużoną życiem bez celu i treści.
Nie czuć – nie istnieć – nie żyć… co znaczą te dźwięki…
Skąd płynie tych wyrazów mistyczna muzyka?…
Czuję dotknięcie ręki jedwabistej, miękkiej…
Gładzi lekko me czoło i oczy przymyka…
I wszystkie moje myśli, pragnienia i lęki
Gasną, cichną i dziwna rozkosz mnie przenika…
IV
Pożar
Liżąc belki w lubieżnym, pieszczącym uścisku,
Płomień skrada się zwolna przez dachów krawędzie –
Nagle buchnął i pomknął w niewstrzymanym pędzie
Po wysuszonych gontów zczerniałym ścielisku.
Jak rumak, gdy przestanie czuć wędzidło w pysku,
Gnają ognie w zniszczenia spienionym obłędzie –
Wichru, ach wichru! Wkrótce całe miasto będzie
Jaśnieć w pożarów dumnym świetlnym obelisku.
Pierś płomieni wydłuża się w szyje łabędzie,
Aby znów się w olbrzymim zespolić ognisku –
Już płoną stosy w długim, nieprzejrzanym rzędzie,
Niebo w krwawym czerwieni się łuny odbłysku –
Zda się, że iskier ptactwo cały świat obsiędzie,
Niszcząc go w tym żywiołów wspaniałym igrzysku…